.

WIERSZE I OPOWIADANIA

piątek, 25 lutego 2011

OPOWIADANIA

"TAK JAKBY NIEWIDZIALNA"


Tak jakby niewidzialny. Zawsze w cieniu starszego brata o pięknych oczach, dobrych manierach, świetnych pomysłach, przystojnej twarzy, w cieniu brata idealnego. Nawet nieruchome drzewa omijały go byle tylko nie zamienić z nim słowa, ale kłaniały się jego bratu trącane wiatrem zakochanym w nim jak wszyscy dookoła. Nawet Księżniczka w swym wielkim zimnym zamku, z którego nigdy nie wychodziła, wiedziała o istnieniu brata, ale nie wiedziała o istnieniu tego drugiego, tak jakby niewidzialnego. 
Temu było na imię Hiacynt, zaś tamtemu imienia nie dano gdyż już jako maleńkie dziecko przyniesione do chrztu przez rodziców o pięknych oczach, dobrych manierach, świetnych pomysłach i ładnej buzi, nie zostało zauważone przez księdza a więc już tym bardziej przez Boga. 
Ten, o którym pisano wiersze i ten, którego portrety malowano by urodę jego rozsławiać, poślubił wkrótce Księżniczkę, co było oczywiste już w dniu jego przyjścia na świat. Tamten zaś niezauważony wyruszył w świat w poszukiwaniu uzdrowiciela, który nadałby mu piękną twarz i tym samym odmienił jego los. Wędrował tak długo, że prawie skończył się świat i znalazł się po drugiej jego stronie. Hiacynt zaś spłodził syna o tak przecudnej urodzie, iż wydawało się, że z jego maleńkiej twarzyczki emanuje światło oślepiające nawet niewidomych. 
Po drugiej stronie świata nie ma piękna ani brzydoty, nie ma dobra ani zła, a ludzie tam zamiast żyć, istnieją unosząc się lekko nad ziemią dzięki dumie, która dodaje im skrzydeł. Są dumni nie, dlatego, że maja brzydkie oczy, złe maniery, bezsensowne pomysły i nieładne buzie tylko, dlatego, że są ludźmi, to im wystarczy. Wielkim, więc zaskoczeniem dla bezimiennego był ukłon od przechodzących brzydkich ludzi i wypowiedziane ciepło „dzień dobry”. Szokiem wręcz wyciągnięta dłoń w powitalnym uścisku serwowanym przez sprzedawcę w szklanym i jakże brzydkim domu handlowym. Musiał, więc usiąść i odsapnąć, bo ta nagła widzialność przyprawiła go o zawrót głowy. Kiedy tak siedział w brzydkim zielonym parku, z brzydką, rzeźbioną w kamieniu na styl barokowy fontanną i uspokajał swój oddech przysiadł się obok niego mały chłopiec. Malec uśmiechną się i zapytał o imię tego, któremu imienia nie nadano, ten zaś zaskoczony pytaniem chłopca nie umiał na nie odpowiedzieć, no, bo przecież musiałby skłamać chcąc podać swe imię. Chłopiec zapytał skąd bezimienny pochodzi i tu usłyszał długą i wyczerpującą odpowiedź. Dowiedział się o istnieniu świata gdzie panowało dobro i zło, duma, strach, uprzedzenia, poziom społeczny, władza, nienawiść, miłość, kłamstwo i leki przeciwbólowe. Oczy chłopca zrobiły się wielkie i pełne strachu, którego przecież nie umiał odczuwać, a gdy usłyszał o tym, że ludzie umierają i gniją niczym nie zebrane jabłka, zerwał się i uciekł z płaczem. 
Jak spod ziemi wyrósł policjant. Poprosił o dokumenty i wyjaśnienie, dlaczego ten, który dokumentów nie posiada straszy małe dzieci okropnymi opowieściami. Nie padła żadna odpowiedź, dlatego bezimienny bardzo szybko poczuł zimno stali kajdanek i ciepło wnętrza radiowozu. Już po chwili wprowadzono go do wielkiego brzydkiego budynku z kratami w oknach i mnóstwem policjantów wewnątrz. Krótka wizyta w celu złożenia wyjaśnień. Znów padła seria pytań, na które nie umiał odpowiedzieć. Brak dokumentów, obywatelstwa no i przerażająca opowieść o miejscu, z którego przybył sprawiła, iż dzięki przeciekowi zainteresowała się nim telewizja. Jeden z reporterów publicznej stacji przeprowadził z nim wnikliwy wywiad. Opinia publiczna zadrżała. Zadzwonił nawet sam prezydent i zarządzi, aby jak najszybciej dać temu biedakowi obywatelstwo. W tym całym zamieszaniu nikt nie zauważył nawet, że ten jakby niewidzialny zdołał uciec przerażony skalą zainteresowania jego osobą. Uciekł nie po to by odszukać uzdrowiciela mogącego zmienić jego twarz i tym samym życie, ale z całego serca zapragną wrócić do swego świata, gdzie nikogo nie obchodził i nikt się nim nie przejmował. 
Resztkami sił dotarł do rodzinnego miasta. Wycieńczony wędrówką padł na progu swego domu robiąc przy tym dużo hałasu, który obudził domowników. Zapaliły się światła na ganku, zaś w drzwiach staną jego ojciec. 
Uklękną przy swej córce i zapłakał widząc ją w takim stanie. Przeklinał dzień, w którym wyrzekł się jej z powodu, jak twierdził jej choroby. Tak bardzo wstydził, się tego, iż jego ukochane dziecko choruje na homoseksualizm. Tulił Joannę i płakał, chciał tu i teraz cofnąć czas. Nagle cichą noc przeszył huk, dwa, trzy, cztery huki wystrzału z pistoletu, zaś on czuł jak ulatuje z niej nagle życie i jak szybko staje się taka lekka. Spojrzał w kierunku, z którego padły strzały… 
Uzdrowiciel opuścił broń, uśmiechną się i wycedził przez spróchniałe zęby, że póki, co innego lekarstwa nie ma. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz