.

WIERSZE I OPOWIADANIA

piątek, 25 lutego 2011

"PIEKŁO"

Uwierzyłem w bezsenność. Dałem się nabrać czerwonym i niebieskim pigułkom no i jeszcze żółtym, ale te ostatnie polubiłem, więc wybaczam im tamto. Gruby, wełniany sweter nocy wyganiał pot na moje czoło, nawet w rzece zimnej wódki umierałem z gorąca. To był taki czas kiedy spadło za dużo gwiazd na metr kwadratowy mojego umysłu, niby piękne zjawisko gdyby nie kratery powstałe po uderzeniu komet. Tak, więc nie spałem, może od roku, może dłużej i uwierzcie mi nie ma bardziej beznadziejnego stanu człowieka niż stan, kiedy nic nie przerywa życia. 
Szukając ratunku poza chemią i religią natknąłem się na Izabelę. Podała mi jakiś alkohol i powiedziała, bym wypił duszkiem bo zaraz zamykają. Każdy pub w Nowym Sączu ma to do siebie, że albo nocą jest pusty, albo zamknięty. Była beznadziejną barmanką, ale czarującą kobietą i nie wiedzieć czemu tej samej nocy zasnąłem w jej łóżku. 
Izabela była pierwszą kobietą z którą po prostu spałem, nie dlatego, że byłem zbyt pijany by doszło do czegokolwiek kiedy zabrała mnie do swojego mieszkania, ale dlatego, że zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. Kiedy naga usiadła obok mnie na cudnie miękkiej pościeli, ogarnął mnie spokój jakiego nigdy dotąd nie doświadczyłem. Może to przez Cohena lecącego w radiu, może to przez jej zapach, może przez zimne usta, którymi roztopiła moje zwęglone bezsennością i zmęczone czoło… zasnąłem. 
Następnego dnia wybuchła wojna. Pamiętam jej przejęte oczy i zatroskany wyraz twarzy. Obchodził ją jakiś beznadziejny dla mnie kraj wgnieciony przez Boga w pustynię. Obudził mnie telewizor, w którym jakiś beznadziejny komentator relacjonował przebieg operacji wojsk Jankesów na ziemi, pod którą wrzała ropa a nad nią wojna, rozpieprzali Irak. 
Zjadłem śniadanie z obcą mi kobietą, ale każdy jej kęs chleba był mi bliższy od każdego, jaki dotąd widziałem. Wciąż gadała jak najęta o tym, co podali w wiadomościach, a ja pomyślałem, że jest stuknięta. 
Nie rozstawaliśmy się przez tydzień, zafascynowani sobą i spragnieni jakbyśmy od zawsze na siebie czekali. Wiedzieliśmy o sobie tylko tyle ile mogliśmy wyczytać z metek naszych ubrań, szliśmy do pracy tylko po to by móc do siebie wrócić, otwieraliśmy oczy po to by móc na siebie patrzeć, żyliśmy sobą. Cokolwiek teraz o tym myślę, wtedy była to miłość, coś czego nie dało się zmierzyć, zrozumieć, powstrzymać. Nigdy nie powiedziała mi skąd przybyło jej uczucie do mnie, zresztą i ja nie umiałem wyjaśnić jej mojego. Była w naszym związku tajemniczość i otwartość, magia i hochsztaplerstwo. Poznaliśmy się tak naprawdę po kilku miesiącach, kiedy pokazaliśmy sobie swoje blizny, kiedy otworzyliśmy się na siebie bezgranicznie. Zamieszkałem z Izabelą i jej poranioną przeszłością w kawalerce na czwartym piętrze. Oświadczyłem się w pierwszy dzień wiosny, równo rok po tym jak poszliśmy razem do łóżka, po tym jak zasnąłem wyleczony z bezsenności. Płakała, zresztą ja też, kiedy zgodziła się wyjść za mnie, potem zadzwonił telefon i tak Izabela dowiedziała się o śmierci matki. 
Kolejne tygodnie były dla niej trudne. Pojechaliśmy do jej rodzinnego domu, którym należało się zająć po śmierci jej mamy, ponieważ został pusty. Iza nie miała ojca, zmarł kiedy skończyła trzy lata. Nie mogłem z nią zostać, musiałem wracać do pracy, nie mogłem nagle przenieść swojego życia o trzysta kilometrów. Kiedy zobaczyłem, że sobie z tym poradzi, wyjechałem by wrócić do niej za kilkanaście dni. Patrząc na Izabelę ogarniał mnie nieopisany smutek, teraz miała tylko mnie, a ja musiałem zostawić ją tam samą. 
Nie odbierała przez dwa dni moich telefonów, ale rozumiałem, że chce być przez chwilę sama. Wreszcie usłyszałem ją w słuchawce, powiedziała, że nie potrafi tam być beze mnie i wraca w najbliższy weekend. 
Wróciła w sobotnie popołudnie. Postanowiliśmy zjeść kolację u moich rodziców, tak więc wsiedliśmy w samochód ruszyliśmy na wieś w tamten deszczowy, sobotni wieczór. Izabela prowadziła dosyć szybko, mimo tego iż prosiłem kilkakrotnie by zwolniła ona nie zdejmowała nogi z gazu. Od tamtego wieczoru boję się oczu saren, bo tylko je pamiętam po tym jak skręciła gwałtownie by w nie uderzyć stojące na drodze. Pamiętam jeszcze tylko, że nawet przez moment się nie bałem, a potem skończyło się wszystko. 
Odzyskałem przytomność kilka dni po wypadku, miałem poważne obrażenia głowy i połamane nogi, ale poza tym nic mi nie groziło. Naturalnie pierwsze słowa jakie wydusiłem z siebie dotyczyły Izabeli. Pielęgniarka spojrzała na mnie ze zdziwieniem, a ja znów zasnąłem. Następnego dnia poczułem się lepiej, mogłem swobodnie mówić, więc znów zapytałem co z Izą. Siedziała obok mnie moja siostra i uśmiechała się do mnie łagodnie. Moje serce ogarnął strach, kiedy każda z osób uspokajała mnie mówiąc, że nie wiedzą o jaką Izabelę chodzi, prowadziłem sam, zaś nawet moja rodzina nigdy nie słyszała wcześniej z moich ust o żadnej kobiecie o tym imieniu. Na początku sądziłem, że Izabela zginęła w wypadku i abym nie dostał szału przyjęli taką formę terapii. Na nic zdały się moje napady wściekłości i zapewnienia, że nic mi nie będzie, niech tylko powiedzą mi co się z nią stało. Niestety, dla każdego prócz mnie taka kobieta nigdy nie istniała. Twierdzili, że wracałem sam z pracy, że od roku z nikim nie byłem, że jeśli gdzieś wyjeżdżałem to w sprawach związanych z pracą, no i że mieszkałem od roku sam w mieszkaniu na czwartym piętrze, które wynajmowałem. 
Wróciłem po kilku miesiącach do siebie i mogłem o własnych siłach dotrzeć pod drzwi mieszkania Izabeli. Wszedłem do środka, ale wnętrze było dla mnie całkiem obce, owszem były tam moje rzeczy i nieład, który tylko ja potrafiłem zaprowadzić w mieszkaniu, ale reszta była zupełnie obca. Nic nie wskazywało na to, że mogła mieszkać tutaj ze mną kobieta. Żadnego śladu obecności Izabeli, choćby najmniejszej rzeczy, którą mogła pozostawić. 
Po pół roku zacząłem wierzyć lekarzom i bliskim, że ta kobieta to tylko wymysł mojej uszkodzonej przez wypadek psychiki i wróciłem do mojego wcześniejszego życia jakby nigdy nie było Izy. 
Uwierzyłem w bezsenność. Dałem się nabrać czerwonym i niebieskim pigułkom no i jeszcze żółtym, ale te ostatnie polubiłem, więc wybaczam im tamto. Gruby, wełniany sweter nocy wyganiał pot na moje czoło, nawet w rzece zimnej wódki umierałem z gorąca. To był taki czas kiedy spadło za dużo gwiazd na metr kwadratowy mojego umysłu, niby piękne zjawisko gdyby nie kratery powstałe po uderzeniu komet. Tak, więc nie spałem, może od roku, może dłużej i uwierzcie mi nie ma bardziej beznadziejnego stanu człowieka niż stan, kiedy nic nie przerywa życia. 
Szukając ratunku poza chemią i religią natknąłem się na Annę… 

2 komentarze: