"TAK JAKBY NIEWIDZIALNA"
Tak jakby niewidzialny. Zawsze w cieniu starszego brata o pięknych oczach, dobrych manierach, świetnych pomysłach, przystojnej twarzy, w cieniu brata idealnego. Nawet nieruchome drzewa omijały go byle tylko nie zamienić z nim słowa, ale kłaniały się jego bratu trącane wiatrem zakochanym w nim jak wszyscy dookoła. Nawet Księżniczka w swym wielkim zimnym zamku, z którego nigdy nie wychodziła, wiedziała o istnieniu brata, ale nie wiedziała o istnieniu tego drugiego, tak jakby niewidzialnego.
Temu było na imię Hiacynt, zaś tamtemu imienia nie dano gdyż już jako maleńkie dziecko przyniesione do chrztu przez rodziców o pięknych oczach, dobrych manierach, świetnych pomysłach i ładnej buzi, nie zostało zauważone przez księdza a więc już tym bardziej przez Boga.
Ten, o którym pisano wiersze i ten, którego portrety malowano by urodę jego rozsławiać, poślubił wkrótce Księżniczkę, co było oczywiste już w dniu jego przyjścia na świat. Tamten zaś niezauważony wyruszył w świat w poszukiwaniu uzdrowiciela, który nadałby mu piękną twarz i tym samym odmienił jego los. Wędrował tak długo, że prawie skończył się świat i znalazł się po drugiej jego stronie. Hiacynt zaś spłodził syna o tak przecudnej urodzie, iż wydawało się, że z jego maleńkiej twarzyczki emanuje światło oślepiające nawet niewidomych.
Po drugiej stronie świata nie ma piękna ani brzydoty, nie ma dobra ani zła, a ludzie tam zamiast żyć, istnieją unosząc się lekko nad ziemią dzięki dumie, która dodaje im skrzydeł. Są dumni nie, dlatego, że maja brzydkie oczy, złe maniery, bezsensowne pomysły i nieładne buzie tylko, dlatego, że są ludźmi, to im wystarczy. Wielkim, więc zaskoczeniem dla bezimiennego był ukłon od przechodzących brzydkich ludzi i wypowiedziane ciepło „dzień dobry”. Szokiem wręcz wyciągnięta dłoń w powitalnym uścisku serwowanym przez sprzedawcę w szklanym i jakże brzydkim domu handlowym. Musiał, więc usiąść i odsapnąć, bo ta nagła widzialność przyprawiła go o zawrót głowy. Kiedy tak siedział w brzydkim zielonym parku, z brzydką, rzeźbioną w kamieniu na styl barokowy fontanną i uspokajał swój oddech przysiadł się obok niego mały chłopiec. Malec uśmiechną się i zapytał o imię tego, któremu imienia nie nadano, ten zaś zaskoczony pytaniem chłopca nie umiał na nie odpowiedzieć, no, bo przecież musiałby skłamać chcąc podać swe imię. Chłopiec zapytał skąd bezimienny pochodzi i tu usłyszał długą i wyczerpującą odpowiedź. Dowiedział się o istnieniu świata gdzie panowało dobro i zło, duma, strach, uprzedzenia, poziom społeczny, władza, nienawiść, miłość, kłamstwo i leki przeciwbólowe. Oczy chłopca zrobiły się wielkie i pełne strachu, którego przecież nie umiał odczuwać, a gdy usłyszał o tym, że ludzie umierają i gniją niczym nie zebrane jabłka, zerwał się i uciekł z płaczem.
Jak spod ziemi wyrósł policjant. Poprosił o dokumenty i wyjaśnienie, dlaczego ten, który dokumentów nie posiada straszy małe dzieci okropnymi opowieściami. Nie padła żadna odpowiedź, dlatego bezimienny bardzo szybko poczuł zimno stali kajdanek i ciepło wnętrza radiowozu. Już po chwili wprowadzono go do wielkiego brzydkiego budynku z kratami w oknach i mnóstwem policjantów wewnątrz. Krótka wizyta w celu złożenia wyjaśnień. Znów padła seria pytań, na które nie umiał odpowiedzieć. Brak dokumentów, obywatelstwa no i przerażająca opowieść o miejscu, z którego przybył sprawiła, iż dzięki przeciekowi zainteresowała się nim telewizja. Jeden z reporterów publicznej stacji przeprowadził z nim wnikliwy wywiad. Opinia publiczna zadrżała. Zadzwonił nawet sam prezydent i zarządzi, aby jak najszybciej dać temu biedakowi obywatelstwo. W tym całym zamieszaniu nikt nie zauważył nawet, że ten jakby niewidzialny zdołał uciec przerażony skalą zainteresowania jego osobą. Uciekł nie po to by odszukać uzdrowiciela mogącego zmienić jego twarz i tym samym życie, ale z całego serca zapragną wrócić do swego świata, gdzie nikogo nie obchodził i nikt się nim nie przejmował.
Resztkami sił dotarł do rodzinnego miasta. Wycieńczony wędrówką padł na progu swego domu robiąc przy tym dużo hałasu, który obudził domowników. Zapaliły się światła na ganku, zaś w drzwiach staną jego ojciec.
Uklękną przy swej córce i zapłakał widząc ją w takim stanie. Przeklinał dzień, w którym wyrzekł się jej z powodu, jak twierdził jej choroby. Tak bardzo wstydził, się tego, iż jego ukochane dziecko choruje na homoseksualizm. Tulił Joannę i płakał, chciał tu i teraz cofnąć czas. Nagle cichą noc przeszył huk, dwa, trzy, cztery huki wystrzału z pistoletu, zaś on czuł jak ulatuje z niej nagle życie i jak szybko staje się taka lekka. Spojrzał w kierunku, z którego padły strzały…
Uzdrowiciel opuścił broń, uśmiechną się i wycedził przez spróchniałe zęby, że póki, co innego lekarstwa nie ma.
.
WIERSZE I OPOWIADANIA
piątek, 25 lutego 2011
"SZALEŃSTWO"
Nie rozumiem cię. Obaj wiemy jak jest naprawdę. Ten twój wczorajszy wyczyn niby ma mnie przekonać bym uwierzył w twoje szaleństwo? To za mało Henryku, stanowczo za mało. Nie wystarczy pogryźć pielęgniarza, nie wystarczy milczeć i gapić się na swoje dłonie. Chcesz udawać, chcesz tutaj schować się przed światem, proszę bardzo, ale mnie nie oszukasz. Każdy z nas czasem potrzebuje zniknąć i nawet niektórym tak jak tobie udaję się to, ale zniknięcie nie sprawia, że świat o nas zapomni, że wymaże grzechy, że przebaczy. Ty i ja pasujemy do tego szaleństwa na zewnątrz, do zgiełku histerii i sztucznej codzienności. Zrozum, wszyscy albo do czegoś pasujemy albo nie. Ty Henryku do tego miejsca stanowczo nie. Twoja jasna karnacja zlewa się z bielą tych ścian. Twoja mina przypomina o wszystkich niesmacznych posiłkach tutaj. Jesteś jak ta instalacja, która zasila ten pokój, po prostu płyniesz zamiast porażać sobą jak robiłeś to tam na zewnątrz. Jesteś częścią tego Domu Wariatów, ale bez względu na to jak bardzo tu pasujesz Henryku, nie jesteś wariatem, nie jesteś stąd.
Za każdym razem, kiedy cię odwiedzam łudzę się, że odezwiesz się do mnie, że przemówisz i tak jak kiedyś udzielisz mi kilku złotych rad. Ta chyba moja pięćdziesiąta wizyta a ty wciąż milczysz. Ostatnim razem, kiedy rozmawialiśmy byłeś podekscytowany sukcesem twojej nowej powieści, piliśmy whisky whisky a ty szykowałeś się do wywiadu. Byłeś jak młody bóg, mój ulubiony pisarz u szczytu kariery. W dwie godziny potem zabrała cię policja. Rok zajęło ci przekonanie ich, że jesteś szalony, ale ja wiem Henryku, że mimo szaleństwa, jakie ogarnęło cię na widok jej z innym w waszym łóżku, to każde uderzenie, jakie zadałeś jemu i jej tym kuchennym nożem było naznaczone spokojem. Od dawna miałeś podejrzenia, od dawna próbowałeś ją odzyskać, ale kiedy dotarło do ciebie, że miłością nie można zdobyć kobiety straciłeś nadzieję. Nie rozumiem, dlaczego wierzyłeś i chyba wciąż wierzysz w te bzdury. Czekałeś na nią jak na tę drugą połówkę, choć ostrzegałem cię, że w tobie pociąga ją tylko twoja profesja, nazwisko ukazujące się w czasopismach, popularność, basen za domem no i ostateczna twoja porażka, zadedykowanie jej twej ostatniej książki. Usmażyła cię i schrupała niczym kiełbaskę. Nie ma czegoś takiego jak miłość Henryku, można kochać, ale obaj wiemy jak skażone jest to uczucie, jak wiele w nim samolubności. Kochasz kogoś, bo no właśnie, bo. Pamiętasz, sam powiedziałeś, że kochasz ją, bo wreszcie jest ktoś, przy kim potrafisz zasnąć. Potem dodałeś, że tak naprawdę kocha się za nic, bo wiedziałeś, co powiem.
Tak bardzo starałeś się mnie przekonać, że i ja kiedyś się zakocham i miałeś rację. Kiedy dochodziłem do siebie w szpitalu, chciałem uciec stamtąd, dopaść cię i zabić. Nie wiem dlaczego to ja przeżyłem twój gniew, powinniśmy byli umrzeć w tamtej sypialni oboje. Tak Henryku, mój najdroższy przyjacielu, zdradziłem cię, zdradziłem z twoją żoną, ale zakochałem się w niej, z czystej zazdrości. Miałeś wszystko, miałeś przede wszystkim jej obecność, bo kiedy się pojawiła ja musiałem zniknąć. Liczyła się tylko ona, jej znajomi, jej ulubione kluby. A gdzie miejsce dla mnie. Byłeś moja jedyną miłością, byłeś czymś, w co nigdy nie wierzyłem niszcząc moją niewiarę, kochałem cię jak ojca, jak brata. Ona mi cię zabrała. A teraz znów jestem tutaj i mówię ci to wszystko. Słowa są jak pięści. Uderzyłeś kiedyś kogoś w twarz Henryku? Musisz spróbować, naprawdę wspaniałe uczucie. Najpierw oszołomienie, że jak to się mogło stać, jak mogłeś dopuścić się takiego czynu i pytanie jak zachowa się przeciwnik? No i ta chwila, ułamek sekundy, kiedy on podejmuje decyzję czy oddać i stać się częścią tej gry, czy obrócić się na pięcie i wygrać tchórzostwo.
Jestem tu dzisiaj by powiedzieć ci ,że wyjeżdżam. Nie odpokutowałeś, ja również tego nie zrobiłem, ale żadna pokuta za to co zrobiliśmy nie zmyje naszych grzechów. Pamiętaj, że większość działań jakie podejmujemy na płaszczyźnie uczuć, nie wynika z ich czystości, nasze uczucia są brudne. Cokolwiek robisz dla osoby którą kochasz, robisz to by uszczęśliwić siebie, bo przecież ta miłość, ta osoba cię uszczęśliwia, jej ciało, jej sposób bycia, jej zapach. Dlaczego więc nie karmić jej, nie wyprowadzać na spacer, nie czesać. Miłość jest zapalnikiem przetrwania, bo co byłoby gdybyśmy zamiast siebie kochali innych, no co Henryku?
Za każdym razem, kiedy cię odwiedzam łudzę się, że odezwiesz się do mnie, że przemówisz i tak jak kiedyś udzielisz mi kilku złotych rad. Ta chyba moja pięćdziesiąta wizyta a ty wciąż milczysz. Ostatnim razem, kiedy rozmawialiśmy byłeś podekscytowany sukcesem twojej nowej powieści, piliśmy whisky whisky a ty szykowałeś się do wywiadu. Byłeś jak młody bóg, mój ulubiony pisarz u szczytu kariery. W dwie godziny potem zabrała cię policja. Rok zajęło ci przekonanie ich, że jesteś szalony, ale ja wiem Henryku, że mimo szaleństwa, jakie ogarnęło cię na widok jej z innym w waszym łóżku, to każde uderzenie, jakie zadałeś jemu i jej tym kuchennym nożem było naznaczone spokojem. Od dawna miałeś podejrzenia, od dawna próbowałeś ją odzyskać, ale kiedy dotarło do ciebie, że miłością nie można zdobyć kobiety straciłeś nadzieję. Nie rozumiem, dlaczego wierzyłeś i chyba wciąż wierzysz w te bzdury. Czekałeś na nią jak na tę drugą połówkę, choć ostrzegałem cię, że w tobie pociąga ją tylko twoja profesja, nazwisko ukazujące się w czasopismach, popularność, basen za domem no i ostateczna twoja porażka, zadedykowanie jej twej ostatniej książki. Usmażyła cię i schrupała niczym kiełbaskę. Nie ma czegoś takiego jak miłość Henryku, można kochać, ale obaj wiemy jak skażone jest to uczucie, jak wiele w nim samolubności. Kochasz kogoś, bo no właśnie, bo. Pamiętasz, sam powiedziałeś, że kochasz ją, bo wreszcie jest ktoś, przy kim potrafisz zasnąć. Potem dodałeś, że tak naprawdę kocha się za nic, bo wiedziałeś, co powiem.
Tak bardzo starałeś się mnie przekonać, że i ja kiedyś się zakocham i miałeś rację. Kiedy dochodziłem do siebie w szpitalu, chciałem uciec stamtąd, dopaść cię i zabić. Nie wiem dlaczego to ja przeżyłem twój gniew, powinniśmy byli umrzeć w tamtej sypialni oboje. Tak Henryku, mój najdroższy przyjacielu, zdradziłem cię, zdradziłem z twoją żoną, ale zakochałem się w niej, z czystej zazdrości. Miałeś wszystko, miałeś przede wszystkim jej obecność, bo kiedy się pojawiła ja musiałem zniknąć. Liczyła się tylko ona, jej znajomi, jej ulubione kluby. A gdzie miejsce dla mnie. Byłeś moja jedyną miłością, byłeś czymś, w co nigdy nie wierzyłem niszcząc moją niewiarę, kochałem cię jak ojca, jak brata. Ona mi cię zabrała. A teraz znów jestem tutaj i mówię ci to wszystko. Słowa są jak pięści. Uderzyłeś kiedyś kogoś w twarz Henryku? Musisz spróbować, naprawdę wspaniałe uczucie. Najpierw oszołomienie, że jak to się mogło stać, jak mogłeś dopuścić się takiego czynu i pytanie jak zachowa się przeciwnik? No i ta chwila, ułamek sekundy, kiedy on podejmuje decyzję czy oddać i stać się częścią tej gry, czy obrócić się na pięcie i wygrać tchórzostwo.
Jestem tu dzisiaj by powiedzieć ci ,że wyjeżdżam. Nie odpokutowałeś, ja również tego nie zrobiłem, ale żadna pokuta za to co zrobiliśmy nie zmyje naszych grzechów. Pamiętaj, że większość działań jakie podejmujemy na płaszczyźnie uczuć, nie wynika z ich czystości, nasze uczucia są brudne. Cokolwiek robisz dla osoby którą kochasz, robisz to by uszczęśliwić siebie, bo przecież ta miłość, ta osoba cię uszczęśliwia, jej ciało, jej sposób bycia, jej zapach. Dlaczego więc nie karmić jej, nie wyprowadzać na spacer, nie czesać. Miłość jest zapalnikiem przetrwania, bo co byłoby gdybyśmy zamiast siebie kochali innych, no co Henryku?
"PIEKŁO"
Uwierzyłem w bezsenność. Dałem się nabrać czerwonym i niebieskim pigułkom no i jeszcze żółtym, ale te ostatnie polubiłem, więc wybaczam im tamto. Gruby, wełniany sweter nocy wyganiał pot na moje czoło, nawet w rzece zimnej wódki umierałem z gorąca. To był taki czas kiedy spadło za dużo gwiazd na metr kwadratowy mojego umysłu, niby piękne zjawisko gdyby nie kratery powstałe po uderzeniu komet. Tak, więc nie spałem, może od roku, może dłużej i uwierzcie mi nie ma bardziej beznadziejnego stanu człowieka niż stan, kiedy nic nie przerywa życia.
Szukając ratunku poza chemią i religią natknąłem się na Izabelę. Podała mi jakiś alkohol i powiedziała, bym wypił duszkiem bo zaraz zamykają. Każdy pub w Nowym Sączu ma to do siebie, że albo nocą jest pusty, albo zamknięty. Była beznadziejną barmanką, ale czarującą kobietą i nie wiedzieć czemu tej samej nocy zasnąłem w jej łóżku.
Izabela była pierwszą kobietą z którą po prostu spałem, nie dlatego, że byłem zbyt pijany by doszło do czegokolwiek kiedy zabrała mnie do swojego mieszkania, ale dlatego, że zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. Kiedy naga usiadła obok mnie na cudnie miękkiej pościeli, ogarnął mnie spokój jakiego nigdy dotąd nie doświadczyłem. Może to przez Cohena lecącego w radiu, może to przez jej zapach, może przez zimne usta, którymi roztopiła moje zwęglone bezsennością i zmęczone czoło… zasnąłem.
Następnego dnia wybuchła wojna. Pamiętam jej przejęte oczy i zatroskany wyraz twarzy. Obchodził ją jakiś beznadziejny dla mnie kraj wgnieciony przez Boga w pustynię. Obudził mnie telewizor, w którym jakiś beznadziejny komentator relacjonował przebieg operacji wojsk Jankesów na ziemi, pod którą wrzała ropa a nad nią wojna, rozpieprzali Irak.
Zjadłem śniadanie z obcą mi kobietą, ale każdy jej kęs chleba był mi bliższy od każdego, jaki dotąd widziałem. Wciąż gadała jak najęta o tym, co podali w wiadomościach, a ja pomyślałem, że jest stuknięta.
Nie rozstawaliśmy się przez tydzień, zafascynowani sobą i spragnieni jakbyśmy od zawsze na siebie czekali. Wiedzieliśmy o sobie tylko tyle ile mogliśmy wyczytać z metek naszych ubrań, szliśmy do pracy tylko po to by móc do siebie wrócić, otwieraliśmy oczy po to by móc na siebie patrzeć, żyliśmy sobą. Cokolwiek teraz o tym myślę, wtedy była to miłość, coś czego nie dało się zmierzyć, zrozumieć, powstrzymać. Nigdy nie powiedziała mi skąd przybyło jej uczucie do mnie, zresztą i ja nie umiałem wyjaśnić jej mojego. Była w naszym związku tajemniczość i otwartość, magia i hochsztaplerstwo. Poznaliśmy się tak naprawdę po kilku miesiącach, kiedy pokazaliśmy sobie swoje blizny, kiedy otworzyliśmy się na siebie bezgranicznie. Zamieszkałem z Izabelą i jej poranioną przeszłością w kawalerce na czwartym piętrze. Oświadczyłem się w pierwszy dzień wiosny, równo rok po tym jak poszliśmy razem do łóżka, po tym jak zasnąłem wyleczony z bezsenności. Płakała, zresztą ja też, kiedy zgodziła się wyjść za mnie, potem zadzwonił telefon i tak Izabela dowiedziała się o śmierci matki.
Kolejne tygodnie były dla niej trudne. Pojechaliśmy do jej rodzinnego domu, którym należało się zająć po śmierci jej mamy, ponieważ został pusty. Iza nie miała ojca, zmarł kiedy skończyła trzy lata. Nie mogłem z nią zostać, musiałem wracać do pracy, nie mogłem nagle przenieść swojego życia o trzysta kilometrów. Kiedy zobaczyłem, że sobie z tym poradzi, wyjechałem by wrócić do niej za kilkanaście dni. Patrząc na Izabelę ogarniał mnie nieopisany smutek, teraz miała tylko mnie, a ja musiałem zostawić ją tam samą.
Nie odbierała przez dwa dni moich telefonów, ale rozumiałem, że chce być przez chwilę sama. Wreszcie usłyszałem ją w słuchawce, powiedziała, że nie potrafi tam być beze mnie i wraca w najbliższy weekend.
Wróciła w sobotnie popołudnie. Postanowiliśmy zjeść kolację u moich rodziców, tak więc wsiedliśmy w samochód ruszyliśmy na wieś w tamten deszczowy, sobotni wieczór. Izabela prowadziła dosyć szybko, mimo tego iż prosiłem kilkakrotnie by zwolniła ona nie zdejmowała nogi z gazu. Od tamtego wieczoru boję się oczu saren, bo tylko je pamiętam po tym jak skręciła gwałtownie by w nie uderzyć stojące na drodze. Pamiętam jeszcze tylko, że nawet przez moment się nie bałem, a potem skończyło się wszystko.
Odzyskałem przytomność kilka dni po wypadku, miałem poważne obrażenia głowy i połamane nogi, ale poza tym nic mi nie groziło. Naturalnie pierwsze słowa jakie wydusiłem z siebie dotyczyły Izabeli. Pielęgniarka spojrzała na mnie ze zdziwieniem, a ja znów zasnąłem. Następnego dnia poczułem się lepiej, mogłem swobodnie mówić, więc znów zapytałem co z Izą. Siedziała obok mnie moja siostra i uśmiechała się do mnie łagodnie. Moje serce ogarnął strach, kiedy każda z osób uspokajała mnie mówiąc, że nie wiedzą o jaką Izabelę chodzi, prowadziłem sam, zaś nawet moja rodzina nigdy nie słyszała wcześniej z moich ust o żadnej kobiecie o tym imieniu. Na początku sądziłem, że Izabela zginęła w wypadku i abym nie dostał szału przyjęli taką formę terapii. Na nic zdały się moje napady wściekłości i zapewnienia, że nic mi nie będzie, niech tylko powiedzą mi co się z nią stało. Niestety, dla każdego prócz mnie taka kobieta nigdy nie istniała. Twierdzili, że wracałem sam z pracy, że od roku z nikim nie byłem, że jeśli gdzieś wyjeżdżałem to w sprawach związanych z pracą, no i że mieszkałem od roku sam w mieszkaniu na czwartym piętrze, które wynajmowałem.
Wróciłem po kilku miesiącach do siebie i mogłem o własnych siłach dotrzeć pod drzwi mieszkania Izabeli. Wszedłem do środka, ale wnętrze było dla mnie całkiem obce, owszem były tam moje rzeczy i nieład, który tylko ja potrafiłem zaprowadzić w mieszkaniu, ale reszta była zupełnie obca. Nic nie wskazywało na to, że mogła mieszkać tutaj ze mną kobieta. Żadnego śladu obecności Izabeli, choćby najmniejszej rzeczy, którą mogła pozostawić.
Po pół roku zacząłem wierzyć lekarzom i bliskim, że ta kobieta to tylko wymysł mojej uszkodzonej przez wypadek psychiki i wróciłem do mojego wcześniejszego życia jakby nigdy nie było Izy.
Uwierzyłem w bezsenność. Dałem się nabrać czerwonym i niebieskim pigułkom no i jeszcze żółtym, ale te ostatnie polubiłem, więc wybaczam im tamto. Gruby, wełniany sweter nocy wyganiał pot na moje czoło, nawet w rzece zimnej wódki umierałem z gorąca. To był taki czas kiedy spadło za dużo gwiazd na metr kwadratowy mojego umysłu, niby piękne zjawisko gdyby nie kratery powstałe po uderzeniu komet. Tak, więc nie spałem, może od roku, może dłużej i uwierzcie mi nie ma bardziej beznadziejnego stanu człowieka niż stan, kiedy nic nie przerywa życia.
Szukając ratunku poza chemią i religią natknąłem się na Annę…
Szukając ratunku poza chemią i religią natknąłem się na Izabelę. Podała mi jakiś alkohol i powiedziała, bym wypił duszkiem bo zaraz zamykają. Każdy pub w Nowym Sączu ma to do siebie, że albo nocą jest pusty, albo zamknięty. Była beznadziejną barmanką, ale czarującą kobietą i nie wiedzieć czemu tej samej nocy zasnąłem w jej łóżku.
Izabela była pierwszą kobietą z którą po prostu spałem, nie dlatego, że byłem zbyt pijany by doszło do czegokolwiek kiedy zabrała mnie do swojego mieszkania, ale dlatego, że zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. Kiedy naga usiadła obok mnie na cudnie miękkiej pościeli, ogarnął mnie spokój jakiego nigdy dotąd nie doświadczyłem. Może to przez Cohena lecącego w radiu, może to przez jej zapach, może przez zimne usta, którymi roztopiła moje zwęglone bezsennością i zmęczone czoło… zasnąłem.
Następnego dnia wybuchła wojna. Pamiętam jej przejęte oczy i zatroskany wyraz twarzy. Obchodził ją jakiś beznadziejny dla mnie kraj wgnieciony przez Boga w pustynię. Obudził mnie telewizor, w którym jakiś beznadziejny komentator relacjonował przebieg operacji wojsk Jankesów na ziemi, pod którą wrzała ropa a nad nią wojna, rozpieprzali Irak.
Zjadłem śniadanie z obcą mi kobietą, ale każdy jej kęs chleba był mi bliższy od każdego, jaki dotąd widziałem. Wciąż gadała jak najęta o tym, co podali w wiadomościach, a ja pomyślałem, że jest stuknięta.
Nie rozstawaliśmy się przez tydzień, zafascynowani sobą i spragnieni jakbyśmy od zawsze na siebie czekali. Wiedzieliśmy o sobie tylko tyle ile mogliśmy wyczytać z metek naszych ubrań, szliśmy do pracy tylko po to by móc do siebie wrócić, otwieraliśmy oczy po to by móc na siebie patrzeć, żyliśmy sobą. Cokolwiek teraz o tym myślę, wtedy była to miłość, coś czego nie dało się zmierzyć, zrozumieć, powstrzymać. Nigdy nie powiedziała mi skąd przybyło jej uczucie do mnie, zresztą i ja nie umiałem wyjaśnić jej mojego. Była w naszym związku tajemniczość i otwartość, magia i hochsztaplerstwo. Poznaliśmy się tak naprawdę po kilku miesiącach, kiedy pokazaliśmy sobie swoje blizny, kiedy otworzyliśmy się na siebie bezgranicznie. Zamieszkałem z Izabelą i jej poranioną przeszłością w kawalerce na czwartym piętrze. Oświadczyłem się w pierwszy dzień wiosny, równo rok po tym jak poszliśmy razem do łóżka, po tym jak zasnąłem wyleczony z bezsenności. Płakała, zresztą ja też, kiedy zgodziła się wyjść za mnie, potem zadzwonił telefon i tak Izabela dowiedziała się o śmierci matki.
Kolejne tygodnie były dla niej trudne. Pojechaliśmy do jej rodzinnego domu, którym należało się zająć po śmierci jej mamy, ponieważ został pusty. Iza nie miała ojca, zmarł kiedy skończyła trzy lata. Nie mogłem z nią zostać, musiałem wracać do pracy, nie mogłem nagle przenieść swojego życia o trzysta kilometrów. Kiedy zobaczyłem, że sobie z tym poradzi, wyjechałem by wrócić do niej za kilkanaście dni. Patrząc na Izabelę ogarniał mnie nieopisany smutek, teraz miała tylko mnie, a ja musiałem zostawić ją tam samą.
Nie odbierała przez dwa dni moich telefonów, ale rozumiałem, że chce być przez chwilę sama. Wreszcie usłyszałem ją w słuchawce, powiedziała, że nie potrafi tam być beze mnie i wraca w najbliższy weekend.
Wróciła w sobotnie popołudnie. Postanowiliśmy zjeść kolację u moich rodziców, tak więc wsiedliśmy w samochód ruszyliśmy na wieś w tamten deszczowy, sobotni wieczór. Izabela prowadziła dosyć szybko, mimo tego iż prosiłem kilkakrotnie by zwolniła ona nie zdejmowała nogi z gazu. Od tamtego wieczoru boję się oczu saren, bo tylko je pamiętam po tym jak skręciła gwałtownie by w nie uderzyć stojące na drodze. Pamiętam jeszcze tylko, że nawet przez moment się nie bałem, a potem skończyło się wszystko.
Odzyskałem przytomność kilka dni po wypadku, miałem poważne obrażenia głowy i połamane nogi, ale poza tym nic mi nie groziło. Naturalnie pierwsze słowa jakie wydusiłem z siebie dotyczyły Izabeli. Pielęgniarka spojrzała na mnie ze zdziwieniem, a ja znów zasnąłem. Następnego dnia poczułem się lepiej, mogłem swobodnie mówić, więc znów zapytałem co z Izą. Siedziała obok mnie moja siostra i uśmiechała się do mnie łagodnie. Moje serce ogarnął strach, kiedy każda z osób uspokajała mnie mówiąc, że nie wiedzą o jaką Izabelę chodzi, prowadziłem sam, zaś nawet moja rodzina nigdy nie słyszała wcześniej z moich ust o żadnej kobiecie o tym imieniu. Na początku sądziłem, że Izabela zginęła w wypadku i abym nie dostał szału przyjęli taką formę terapii. Na nic zdały się moje napady wściekłości i zapewnienia, że nic mi nie będzie, niech tylko powiedzą mi co się z nią stało. Niestety, dla każdego prócz mnie taka kobieta nigdy nie istniała. Twierdzili, że wracałem sam z pracy, że od roku z nikim nie byłem, że jeśli gdzieś wyjeżdżałem to w sprawach związanych z pracą, no i że mieszkałem od roku sam w mieszkaniu na czwartym piętrze, które wynajmowałem.
Wróciłem po kilku miesiącach do siebie i mogłem o własnych siłach dotrzeć pod drzwi mieszkania Izabeli. Wszedłem do środka, ale wnętrze było dla mnie całkiem obce, owszem były tam moje rzeczy i nieład, który tylko ja potrafiłem zaprowadzić w mieszkaniu, ale reszta była zupełnie obca. Nic nie wskazywało na to, że mogła mieszkać tutaj ze mną kobieta. Żadnego śladu obecności Izabeli, choćby najmniejszej rzeczy, którą mogła pozostawić.
Po pół roku zacząłem wierzyć lekarzom i bliskim, że ta kobieta to tylko wymysł mojej uszkodzonej przez wypadek psychiki i wróciłem do mojego wcześniejszego życia jakby nigdy nie było Izy.
Uwierzyłem w bezsenność. Dałem się nabrać czerwonym i niebieskim pigułkom no i jeszcze żółtym, ale te ostatnie polubiłem, więc wybaczam im tamto. Gruby, wełniany sweter nocy wyganiał pot na moje czoło, nawet w rzece zimnej wódki umierałem z gorąca. To był taki czas kiedy spadło za dużo gwiazd na metr kwadratowy mojego umysłu, niby piękne zjawisko gdyby nie kratery powstałe po uderzeniu komet. Tak, więc nie spałem, może od roku, może dłużej i uwierzcie mi nie ma bardziej beznadziejnego stanu człowieka niż stan, kiedy nic nie przerywa życia.
Szukając ratunku poza chemią i religią natknąłem się na Annę…
czwartek, 24 lutego 2011
"JESZCZE TYLKO WRZESIEŃ"
Zawsze lubiłam wrzesień. To już nie obfite w dokuczliwy upał lato, ani niosąca z sobą depresje zima. Taki czas zawieszenia broni, czas papierosów, książki na ławce w parku i spacerów z ukochanym mężczyzną. Bo zawsze wracał we wrześniu i mieliśmy tylko ten miesiąc dla siebie, zanim znów wyjedzie, by jak mawiał, kiedyś żyć dostatnio. Dzięki temu, że tak długo go nie było, prawie nigdy nie kłóciliśmy się, nie mieliśmy sobie nic za złe, pragnęliśmy się do szaleństwa, tęskniliśmy i nic tak naprawdę o sobie nie wiedzieliśmy. Większość naszych znajomych wzięła ślub, mieli nawet dzieci, ale nas to nie dotyczyło, tak jakbyśmy nie byli rzeczywiści. Każda rozmowa o dacie ślubu kończyła się jego wybuchem śmiechu i argumentem, że przecież jest dobrze jak jest, wypowiedzianym tak lekko i z sensem, iż po jakimś czasie sama zaczęłam w to wierzyć. Byłam młoda, przynajmniej ta sytuacja pozwalała tak mi się czuć. Miałam zwykłe, nie do końca rodzinnie zdrowe życie, pracę, której nie lubiłam bardziej niż spędzanie czasu poza nią i samotność tak dziwnie niezauważalną, że czasem nawet potrafiłam śmiać się szczerze i z radością w głosie. No i paliłam tak jak i dziś, dużo, ale to taki mój sposób na odejście wcześnie, z klasą i młodo. Wrzesień, przywitał mnie w tym roku pierwszą poważną kłótnią z ukochanym. Był winny, zły i całkowicie obcy, czyli tak jak zawsze, gdy coś szło między nami nie tak. Błahostka, przemieniła się w trzy dni bez telefonu i maila. To miała być zdrowa cisza, która wiedziałam, że zakończy się wyciągniętą przeze mnie ręką, wyrozumiałością, której on nie umiał w sobie obudzić. Nie wiem skąd wzięły się dziwne myśli, moje pierwsze poddawanie w wątpliwość całego uczucia, jakie do niego żywiłam niepewność, której nie umiałam uciszyć.
Zadzwonił po tygodniu. Tęskniłam tak bardzo, że wystarczył mi tylko fakt, iż już się na mnie nie boczy, znów był przy mnie i tylko mój, a ja już nie musiałam w nic wątpić i znów mogłam być tak jakby szczęśliwa. No i cud, który najpierw wypowiedział, a potem biorąc moją dłoń, namacalnie objawił pytając czy wyjdę za niego... Pamiętam, może nie dość dokładnie, taki fragment z jednej z książek Williama Whartona, mówił o miłości. Mianowicie o tym, że miłość jest tylko kombinacją podziwu, szacunku i namiętności. Jeśli obecne jest tylko jedno uczucie, to nie ma nawet sobie, czym zawracać głowy. Jeśli dwa, to może nie jest to mistrzostwo świata, ale wystarczy by dać związkowi szansę. Zaś, jeśli obecne są trzy, to śmierć nie jest potrzebna, bo trafiłeś za życia do nieba. I właśnie w tej chwili, mówiąc "tak", poczułam się nieśmiertelna, obudzona z długiego snu, rozkosznie przejęta.
Wspólne święta, jeszcze bardziej „nowy” Nowy Rok i czas do weselnego przyjęcia, którego nie zamieniłabym na żaden inny okres mojego życia, to wszystko zaczęło się dziać jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Mój przyszły mąż okazał się być chodzącą zaradnością i ciepłem, a ze mnie uleciał smutek i towarzysząca mu samotność jak i lęk przed tym, że moje życie nigdy się nie wydarzy.
Zbliżał się magiczny czerwiec i biała suknia, o jakiej marzyłam już jako mała dziewczynka, ale przede wszystkim miałam narodzić się na nowo. Wynajęliśmy wspaniały lokal z potężnym tarasem wbitym w cudowne jezioro, świetną orkiestrę, która grała na przyjęciach prawie wszystkich moich przyjaciółek, no i limuzynę, czyli wszystko jak z bajki, która potem chciałam by było moje życie. Rozesłaliśmy zaproszenia adresując je do ludzi, których twarzy nawet nie pamiętałam, ale przecież tak wyglądają przyjęcia weselne, życzenia i nieszczere pocałunki składane przez członków rodziny będących, na co dzień zazwyczaj bez znaczenia dla twojego życia.
No i przyszedł czerwiec i ta sobota. Nigdy nie zapomnę tego jak bardzo trzęsły mu się ręce, gdy wsuwał mi na palec obrączkę. Zawsze taki silny, dziś trząsł się jak trawiony gorączką, ale ja również nie potrafiłam uspokoić nerwów, wszyscy patrzyli, kamera pracowała, przyszłość zaczynała istnieć. "Tak"... "Tak". Tylko tyle pamiętam dziś z tamtej przysięgi, ale może, dlatego, że było potwornie gorąco a nas zżerała trema, albo może te wszystkie lata po tym wydarzeniu, które okazały się po stokroć ważniejsze od niego, zakurzyły moją pamięć.
Potem prawie się upiłam, tańczyliśmy, on płakał, później ja płakałam jak i moja matka. Dwanaście godzin, o których marzyłam, wujkowie o czerwonych podpitych twarzach, kuzynki ze swym zazdrosnym wzrokiem, mój ojciec nie podatny już na żadne zewnętrzne bodźce z nadmiaru alkoholu, dziadkowie pana młodego, którym nic nie smakowało i w ogóle było dla nich za głośno, przyjaciółki z pracy szukające swych mężów jak zgubione dzieci i ja pośrodku tego wszystkiego w sukni za dwa tysiące, której już nigdy przecież miałam nie założyć. Próbuję sobie dziś przypomnieć tamto rozczarowanie, oraz to czy byliśmy tam osobno czy razem, czy może tylko ja wychodziłam za mąż, a on założył obrączkę... Pusto mam w głowie.
* * *
Już jej nie będzie. Dotarło to do mnie dopiero dzisiaj, kiedy tańczyła z nim ubrana w tą przepiękną białą suknię. To, o czym marzyła tak długo, działo się właśnie teraz. Chciałem podejść i powiedzieć jej jak bardzo ją kocham, ale jaki miałoby to sens nie tylko w jej oczach, ale w oczach miłości, która dla niej właśnie się realizowała. Ten mężczyzna w przeciwieństwie do mnie, zasługiwał na to by być jej mężem. Był w stanie dać jej życie odpowiednie do jej wymagań, a nie tylko garść szalonych chwil, pijanych nocy czy pustą lodówkę. Nie mogłem ubrać ją w wiersze czy też nakarmić nimi, nie mogłem zabrać na wakacje w miejsca gdzie podają drinki z tą małą parasoleczką by przypomnieć ci ile kasy zostawiasz w ich hotelu.
Była tak blisko jeszcze parę miesięcy temu. Uwielbialiśmy rozmawiać godzinami upici bułgarskim winem. Pokój stawał się świątynią, miejscem oczyszczenia z wszystkich ciężkich myśli. Zimne i ciche ściany mojego mieszkania zaczynały żyć, gdy tylko przekraczała jego próg, kochały ją tak samo jak ja albo nawet bardziej, gdyż na długo zatrzymywały jej zapach by przetrwać nieobecność jego właścicielki.
Nauczyła mnie jak walczyć o siebie z chorym światem, jak przetrwać dzień po ciężkiej nieprzespanej nocy, jak pokonać strach przed tym, co miało nadejść i już wkrótce mnie pożreć. Mimo tego, iż wiedziała, że umieram nie traktowała mnie z politowaniem, nie wpadała w panikę, kiedy na parę chwil osuwałem się bezwładnie na ziemię tracąc przytomność. Nadała nawet imię temu czemuś w mojej głowie, co miało mnie zabić, zaś mój lęk spakowała niczym walizki a mnie samego przyzwyczaiła do kojącej myśli, że czeka mnie tylko niewygodna podróż do cudownego miejsca.
Przyjaźniliśmy się zaledwie rok, a udało się jej ulepić ze mnie nowego, lepszego człowieka. Podziwiałem jej siłę i wiarę w miłość, kiedy prawie jej związek się rozpadł. W pewnym sensie obydwoje wsiadaliśmy dziś do pociągu przeznaczenia, tylko, że ja miałem wysiąść kilkanaście stacji wcześniej.
* * *
Nie wiem, co zrobilibyśmy bez kawy. Niektórzy z nas założę się, iż nie potrafiliby normalnie funkcjonować już od rana. Należę do tych ludzi, którzy o ósmej rano jeszcze śpią jednym okiem, zaś drugim spoglądają lubieżnie na wielki dymiący kubek kawy, tak, o ósmej rano można mnie kupić za kubek Maxwell House. Wierzyłam, że usłyszę jego głos w słuchawce telefonu zanim wyjdę do pracy, ale nie zadzwonił. Nie dzwonił już od paru dni, co oczywiście w jego przypadku było całkiem normalne, zaś ja byłam święcie przekonana, że ma nawał pracy. Kto by tęsknił za młodziutką i powiedzmy atrakcyjną żoną, no przecież nie on.
Nie ubierałam się zbyt ciepło gdyż tego roku wrzesień rozpieszczał nas słońcem, zaś ja nigdy nie lubiłam grubych kurtek, które ograniczają swobodę ruchów. Miałam jeszcze trochę czasu by zjawić się na stanowisku pracy, więc postanowiłam, chociaż kwadrans posiedzieć na ławce w parku i naświetlić się ukochanym słońcem. Ludzie przechodzili obok śpiesząc się jak każdego ranka do pracy, banku czy też na dworzec. Rozdzieleni albo samotni, bądź, co bądź zawsze w pojedynkę. To dziwne, że prawie nigdy nie spotyka się par, które spieszą się gdzieś razem, lecz śpieszą się w pojedynkę i zazwyczaj nie do siebie. Czy to życie nas tak rozdziela, czy może my sami? Dlaczego udajemy szczęśliwych czekając prawie całe życie na tę dłoń trzymającą naszą, dlaczego zamiast walczyć o to by być razem, walczymy o lepsze stanowiska, podwyżkę lub większe mieszkanie. Usłyszałam kiedyś w jednym z ulubionych filmów mojego męża takie słowa, „że przeznaczeniem mężczyzny jest być daleko, a kobiety, wiernie czekać”. Nic bardziej głupiego i zimnego. Dzwonek telefonu wydobył mnie z zamyślenia i gdyby nie on to pewnie spóźniłabym się do pracy.
Dzień minął mi szybko i w miarę przyjemnie. Mój przyjaciel, z którym pracuję i który jest w pewnym sensie bardo ważną cząstką mojego życia, przez cały dzień starał się mnie rozweselać. Mimo świadomości, iż w każdej chwili mogę go stracić, gdyż Bóg obdarzył go marnym zdrowiem, nie koncentruję się na tym, dla mnie jest nieśmiertelny z racji dobra, jakie wniósł w moje życie. Często zastanawiam się, dlaczego to nie on jest moim mężem, przecież dzięki niemu doświadczyłam tylu wspaniałych chwil. Durne serce zupełnie jak powieści Carrolla zadecydowało inaczej i dziś jestem na wpół samotna.
Zadzwonił wieczorem. Nie przyjedzie w tym miesiącu, potrzebują go bardziej niż ja, no i przecież chcemy wreszcie skończyć budowę domu. Twarde i głupie argumenty odebrały mi ochotę na prowadzenie dalej tej rozmowy, więc tylko powiedzieliśmy sobie jak bardzo się kochamy i jak tęsknimy. By uciszyć złość i smutek poszłam wziąć kąpiel.
***
Ataki przychodziły w najmniej odpowiednich momentach. Nienawidziłem ich szczególnie w miejscach publicznych. Ludzie widząc moją wykrzywioną twarz, reagowali dziwnie, wręcz z oburzeniem, ale szybko do tego przywykłem. Powinni od czasu do czasu mówić w telewizji, że guz mózgu nie jest zaraźliwy, to na pewno ułatwiłoby życie paru odmieńcom takim jak ja. Według synoptyków z tytułami w bielutkich fartuchach, został mi jeszcze tylko wrzesień i niespotykanym jest, że mam się o dziwo aż tak dobrze. Powinienem wziąć wolne, morfinę, zadzwonić do przyjaciół by się pożegnać i czekać w fotelu na śmierć. Idiotyzm. Kiedy nie bolało czułem się wybornie, a nie bolało gdy ona była obok, kiedy śmialiśmy się, albo gdy ją przytulałem. Oddałbym całe życie za godzinę jej miłości, za obrączkę, którą mógłbym wsunąć na jej palec, oddałbym każdą cudowną chwilę bez niej za jedną, w której byłaby tylko moja. Ale został mi już tylko wrzesień.
***
Otworzyłam szafę, by wyjąć pudełko z fotografiami, które z pewnych przyczyn nie znalazły się w albumie, a które uwielbiałam przeglądać. Pudełko znajdowało się tuż nad wieszakami umordowanymi marynarkami mojego męża, które uwielbiał. Coś było tu nie tak. Zbliżyłam nos do jednej z nich, potem do następnej, ale efekt był ten sam. Nozdrza wypełnił nieznany mi dotąd zapach, podrażniał je nawet świadcząc o tym, iż te perfumy nie były z najwyższej półki. Miałam szafę pełna marynarek o zapachu, którego nie znałam. Z czystej ciekawości odsunęłam szufladę z koszulkami, które przecież powinny być przesiąknięte zapachem mojego męża, ale tam również tak jak w szafie znalazłam obcy mi zapach. Wpadłam w maleńką panikę, lecz przyjmowała ona na sile, gdy próbowałam sobie przypomnieć, jakie jest ulubione danie mojego męża, piosenka no i jaki ma rozmiar stopy. Nigdy wcześniej o tym nie myślałam, założę się, że on też nie wiedział o mnie tych rzeczy. Drżącymi rękami wybrałam w komórce numer do niego. Odebrał po trzecim sygnale a ja od razu zapytałam, jaki mam kolor oczu.
Zamiast płakać śmiałam się jak niespełna rozumu, co musiało dziwić kierowcę taksówki.
Nie wzięłam nawet reszty, podbiegłam pod domofon i wcisnęłam numer dwadzieścia trzy. Najcieplejszy głos, jaki znałam wydał się być mocno zaskoczony, ale od razu usłyszałam dzwonek i trzask otwieranych się drzwi. Pierwszy raz w życiu nie miałam nawet najmniejszych obaw. Pierwszy raz w życiu dotarło do mnie jak wiele straciłam słuchając małej dziewczynki we mnie. To dziwne, dlaczego ulegamy swoim wyobrażeniom kochając je bardziej niż ludzi, co, do których powstają. Zamiast kochać ludzi, którzy kochają nas, zamiast nawet nie kochając ich pozwolić im zarazić nas ich miłością, szukamy pokarmu dla naszego wyobrażenia miłości idealnej. Dlatego jest tyle smutnych piosenek o samotności, tyle filmów i tylu samotnych ludzi, dlatego wypijamy tak wielkie ilości kawy codziennie rano, by obudzić umysł i zagłuszyć nim serce.
***
Ostatni dzień kalendarzowego lata postanowiliśmy pożegnać kolacją w naszym ulubionym lokalu. To nie był łatwy okres dla niej, on ciągle pojawiał się, lub dzwonił robiąc jej wyrzuty i przypominając, iż mają ślub kościelny. Szybko przeprowadziła się do mnie, przez co w oczach innych stała się zwykłą dziwką. Ich nie obchodziło to, co czuła to, co przeżywała, a czego nie przeżyła, oni pamiętali smak schabowego z jej przyjęcia weselnego, inni zaś mówili, że jest ze mną z litości i że gdy umrę to wróci z podkulonym ogonem do męża.
Jedliśmy wyśmienite i ciężkostrawne burito, jej zielone oczy śmiały się do mnie i były spokojne. Próbowałem zrozumieć to wszystko, co wydarzyło się na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu dni, ale ona powiedziała, że pewnych rzeczy nie da się zrozumieć, bo pewne rzeczy należy tylko czuć bez komentowania ich, bo pewnych marzeń nie należy spełniać gdyż są tylko marzeniami. Życie różni się od marzeń tym, że samo się spełnia, tak jak spełniało się teraz w naszym przypadku. Może i mieliśmy w tym momencie jakieś marzenia, ale były niczym naprzeciw wyśmienitego i ciężkostrawnego burito przed nami.
Życie czasem zaczyna się w momencie, kiedy jesteśmy święcie przekonani, że dla nas się skończyło. Dlatego dedykuję tę cudowną chwilę, którą delektuję się z moją ukochaną siedząc w świetnej meksykańskiej restauracji, wszystkim tym, którzy zamiast naprawdę żyć, zagubili się w realizacji swoich marzeń. Otwórzcie oczy!
( dla K. M. )
Zadzwonił po tygodniu. Tęskniłam tak bardzo, że wystarczył mi tylko fakt, iż już się na mnie nie boczy, znów był przy mnie i tylko mój, a ja już nie musiałam w nic wątpić i znów mogłam być tak jakby szczęśliwa. No i cud, który najpierw wypowiedział, a potem biorąc moją dłoń, namacalnie objawił pytając czy wyjdę za niego... Pamiętam, może nie dość dokładnie, taki fragment z jednej z książek Williama Whartona, mówił o miłości. Mianowicie o tym, że miłość jest tylko kombinacją podziwu, szacunku i namiętności. Jeśli obecne jest tylko jedno uczucie, to nie ma nawet sobie, czym zawracać głowy. Jeśli dwa, to może nie jest to mistrzostwo świata, ale wystarczy by dać związkowi szansę. Zaś, jeśli obecne są trzy, to śmierć nie jest potrzebna, bo trafiłeś za życia do nieba. I właśnie w tej chwili, mówiąc "tak", poczułam się nieśmiertelna, obudzona z długiego snu, rozkosznie przejęta.
Wspólne święta, jeszcze bardziej „nowy” Nowy Rok i czas do weselnego przyjęcia, którego nie zamieniłabym na żaden inny okres mojego życia, to wszystko zaczęło się dziać jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Mój przyszły mąż okazał się być chodzącą zaradnością i ciepłem, a ze mnie uleciał smutek i towarzysząca mu samotność jak i lęk przed tym, że moje życie nigdy się nie wydarzy.
Zbliżał się magiczny czerwiec i biała suknia, o jakiej marzyłam już jako mała dziewczynka, ale przede wszystkim miałam narodzić się na nowo. Wynajęliśmy wspaniały lokal z potężnym tarasem wbitym w cudowne jezioro, świetną orkiestrę, która grała na przyjęciach prawie wszystkich moich przyjaciółek, no i limuzynę, czyli wszystko jak z bajki, która potem chciałam by było moje życie. Rozesłaliśmy zaproszenia adresując je do ludzi, których twarzy nawet nie pamiętałam, ale przecież tak wyglądają przyjęcia weselne, życzenia i nieszczere pocałunki składane przez członków rodziny będących, na co dzień zazwyczaj bez znaczenia dla twojego życia.
No i przyszedł czerwiec i ta sobota. Nigdy nie zapomnę tego jak bardzo trzęsły mu się ręce, gdy wsuwał mi na palec obrączkę. Zawsze taki silny, dziś trząsł się jak trawiony gorączką, ale ja również nie potrafiłam uspokoić nerwów, wszyscy patrzyli, kamera pracowała, przyszłość zaczynała istnieć. "Tak"... "Tak". Tylko tyle pamiętam dziś z tamtej przysięgi, ale może, dlatego, że było potwornie gorąco a nas zżerała trema, albo może te wszystkie lata po tym wydarzeniu, które okazały się po stokroć ważniejsze od niego, zakurzyły moją pamięć.
Potem prawie się upiłam, tańczyliśmy, on płakał, później ja płakałam jak i moja matka. Dwanaście godzin, o których marzyłam, wujkowie o czerwonych podpitych twarzach, kuzynki ze swym zazdrosnym wzrokiem, mój ojciec nie podatny już na żadne zewnętrzne bodźce z nadmiaru alkoholu, dziadkowie pana młodego, którym nic nie smakowało i w ogóle było dla nich za głośno, przyjaciółki z pracy szukające swych mężów jak zgubione dzieci i ja pośrodku tego wszystkiego w sukni za dwa tysiące, której już nigdy przecież miałam nie założyć. Próbuję sobie dziś przypomnieć tamto rozczarowanie, oraz to czy byliśmy tam osobno czy razem, czy może tylko ja wychodziłam za mąż, a on założył obrączkę... Pusto mam w głowie.
* * *
Już jej nie będzie. Dotarło to do mnie dopiero dzisiaj, kiedy tańczyła z nim ubrana w tą przepiękną białą suknię. To, o czym marzyła tak długo, działo się właśnie teraz. Chciałem podejść i powiedzieć jej jak bardzo ją kocham, ale jaki miałoby to sens nie tylko w jej oczach, ale w oczach miłości, która dla niej właśnie się realizowała. Ten mężczyzna w przeciwieństwie do mnie, zasługiwał na to by być jej mężem. Był w stanie dać jej życie odpowiednie do jej wymagań, a nie tylko garść szalonych chwil, pijanych nocy czy pustą lodówkę. Nie mogłem ubrać ją w wiersze czy też nakarmić nimi, nie mogłem zabrać na wakacje w miejsca gdzie podają drinki z tą małą parasoleczką by przypomnieć ci ile kasy zostawiasz w ich hotelu.
Była tak blisko jeszcze parę miesięcy temu. Uwielbialiśmy rozmawiać godzinami upici bułgarskim winem. Pokój stawał się świątynią, miejscem oczyszczenia z wszystkich ciężkich myśli. Zimne i ciche ściany mojego mieszkania zaczynały żyć, gdy tylko przekraczała jego próg, kochały ją tak samo jak ja albo nawet bardziej, gdyż na długo zatrzymywały jej zapach by przetrwać nieobecność jego właścicielki.
Nauczyła mnie jak walczyć o siebie z chorym światem, jak przetrwać dzień po ciężkiej nieprzespanej nocy, jak pokonać strach przed tym, co miało nadejść i już wkrótce mnie pożreć. Mimo tego, iż wiedziała, że umieram nie traktowała mnie z politowaniem, nie wpadała w panikę, kiedy na parę chwil osuwałem się bezwładnie na ziemię tracąc przytomność. Nadała nawet imię temu czemuś w mojej głowie, co miało mnie zabić, zaś mój lęk spakowała niczym walizki a mnie samego przyzwyczaiła do kojącej myśli, że czeka mnie tylko niewygodna podróż do cudownego miejsca.
Przyjaźniliśmy się zaledwie rok, a udało się jej ulepić ze mnie nowego, lepszego człowieka. Podziwiałem jej siłę i wiarę w miłość, kiedy prawie jej związek się rozpadł. W pewnym sensie obydwoje wsiadaliśmy dziś do pociągu przeznaczenia, tylko, że ja miałem wysiąść kilkanaście stacji wcześniej.
* * *
Nie wiem, co zrobilibyśmy bez kawy. Niektórzy z nas założę się, iż nie potrafiliby normalnie funkcjonować już od rana. Należę do tych ludzi, którzy o ósmej rano jeszcze śpią jednym okiem, zaś drugim spoglądają lubieżnie na wielki dymiący kubek kawy, tak, o ósmej rano można mnie kupić za kubek Maxwell House. Wierzyłam, że usłyszę jego głos w słuchawce telefonu zanim wyjdę do pracy, ale nie zadzwonił. Nie dzwonił już od paru dni, co oczywiście w jego przypadku było całkiem normalne, zaś ja byłam święcie przekonana, że ma nawał pracy. Kto by tęsknił za młodziutką i powiedzmy atrakcyjną żoną, no przecież nie on.
Nie ubierałam się zbyt ciepło gdyż tego roku wrzesień rozpieszczał nas słońcem, zaś ja nigdy nie lubiłam grubych kurtek, które ograniczają swobodę ruchów. Miałam jeszcze trochę czasu by zjawić się na stanowisku pracy, więc postanowiłam, chociaż kwadrans posiedzieć na ławce w parku i naświetlić się ukochanym słońcem. Ludzie przechodzili obok śpiesząc się jak każdego ranka do pracy, banku czy też na dworzec. Rozdzieleni albo samotni, bądź, co bądź zawsze w pojedynkę. To dziwne, że prawie nigdy nie spotyka się par, które spieszą się gdzieś razem, lecz śpieszą się w pojedynkę i zazwyczaj nie do siebie. Czy to życie nas tak rozdziela, czy może my sami? Dlaczego udajemy szczęśliwych czekając prawie całe życie na tę dłoń trzymającą naszą, dlaczego zamiast walczyć o to by być razem, walczymy o lepsze stanowiska, podwyżkę lub większe mieszkanie. Usłyszałam kiedyś w jednym z ulubionych filmów mojego męża takie słowa, „że przeznaczeniem mężczyzny jest być daleko, a kobiety, wiernie czekać”. Nic bardziej głupiego i zimnego. Dzwonek telefonu wydobył mnie z zamyślenia i gdyby nie on to pewnie spóźniłabym się do pracy.
Dzień minął mi szybko i w miarę przyjemnie. Mój przyjaciel, z którym pracuję i który jest w pewnym sensie bardo ważną cząstką mojego życia, przez cały dzień starał się mnie rozweselać. Mimo świadomości, iż w każdej chwili mogę go stracić, gdyż Bóg obdarzył go marnym zdrowiem, nie koncentruję się na tym, dla mnie jest nieśmiertelny z racji dobra, jakie wniósł w moje życie. Często zastanawiam się, dlaczego to nie on jest moim mężem, przecież dzięki niemu doświadczyłam tylu wspaniałych chwil. Durne serce zupełnie jak powieści Carrolla zadecydowało inaczej i dziś jestem na wpół samotna.
Zadzwonił wieczorem. Nie przyjedzie w tym miesiącu, potrzebują go bardziej niż ja, no i przecież chcemy wreszcie skończyć budowę domu. Twarde i głupie argumenty odebrały mi ochotę na prowadzenie dalej tej rozmowy, więc tylko powiedzieliśmy sobie jak bardzo się kochamy i jak tęsknimy. By uciszyć złość i smutek poszłam wziąć kąpiel.
***
Ataki przychodziły w najmniej odpowiednich momentach. Nienawidziłem ich szczególnie w miejscach publicznych. Ludzie widząc moją wykrzywioną twarz, reagowali dziwnie, wręcz z oburzeniem, ale szybko do tego przywykłem. Powinni od czasu do czasu mówić w telewizji, że guz mózgu nie jest zaraźliwy, to na pewno ułatwiłoby życie paru odmieńcom takim jak ja. Według synoptyków z tytułami w bielutkich fartuchach, został mi jeszcze tylko wrzesień i niespotykanym jest, że mam się o dziwo aż tak dobrze. Powinienem wziąć wolne, morfinę, zadzwonić do przyjaciół by się pożegnać i czekać w fotelu na śmierć. Idiotyzm. Kiedy nie bolało czułem się wybornie, a nie bolało gdy ona była obok, kiedy śmialiśmy się, albo gdy ją przytulałem. Oddałbym całe życie za godzinę jej miłości, za obrączkę, którą mógłbym wsunąć na jej palec, oddałbym każdą cudowną chwilę bez niej za jedną, w której byłaby tylko moja. Ale został mi już tylko wrzesień.
***
Otworzyłam szafę, by wyjąć pudełko z fotografiami, które z pewnych przyczyn nie znalazły się w albumie, a które uwielbiałam przeglądać. Pudełko znajdowało się tuż nad wieszakami umordowanymi marynarkami mojego męża, które uwielbiał. Coś było tu nie tak. Zbliżyłam nos do jednej z nich, potem do następnej, ale efekt był ten sam. Nozdrza wypełnił nieznany mi dotąd zapach, podrażniał je nawet świadcząc o tym, iż te perfumy nie były z najwyższej półki. Miałam szafę pełna marynarek o zapachu, którego nie znałam. Z czystej ciekawości odsunęłam szufladę z koszulkami, które przecież powinny być przesiąknięte zapachem mojego męża, ale tam również tak jak w szafie znalazłam obcy mi zapach. Wpadłam w maleńką panikę, lecz przyjmowała ona na sile, gdy próbowałam sobie przypomnieć, jakie jest ulubione danie mojego męża, piosenka no i jaki ma rozmiar stopy. Nigdy wcześniej o tym nie myślałam, założę się, że on też nie wiedział o mnie tych rzeczy. Drżącymi rękami wybrałam w komórce numer do niego. Odebrał po trzecim sygnale a ja od razu zapytałam, jaki mam kolor oczu.
Zamiast płakać śmiałam się jak niespełna rozumu, co musiało dziwić kierowcę taksówki.
Nie wzięłam nawet reszty, podbiegłam pod domofon i wcisnęłam numer dwadzieścia trzy. Najcieplejszy głos, jaki znałam wydał się być mocno zaskoczony, ale od razu usłyszałam dzwonek i trzask otwieranych się drzwi. Pierwszy raz w życiu nie miałam nawet najmniejszych obaw. Pierwszy raz w życiu dotarło do mnie jak wiele straciłam słuchając małej dziewczynki we mnie. To dziwne, dlaczego ulegamy swoim wyobrażeniom kochając je bardziej niż ludzi, co, do których powstają. Zamiast kochać ludzi, którzy kochają nas, zamiast nawet nie kochając ich pozwolić im zarazić nas ich miłością, szukamy pokarmu dla naszego wyobrażenia miłości idealnej. Dlatego jest tyle smutnych piosenek o samotności, tyle filmów i tylu samotnych ludzi, dlatego wypijamy tak wielkie ilości kawy codziennie rano, by obudzić umysł i zagłuszyć nim serce.
***
Ostatni dzień kalendarzowego lata postanowiliśmy pożegnać kolacją w naszym ulubionym lokalu. To nie był łatwy okres dla niej, on ciągle pojawiał się, lub dzwonił robiąc jej wyrzuty i przypominając, iż mają ślub kościelny. Szybko przeprowadziła się do mnie, przez co w oczach innych stała się zwykłą dziwką. Ich nie obchodziło to, co czuła to, co przeżywała, a czego nie przeżyła, oni pamiętali smak schabowego z jej przyjęcia weselnego, inni zaś mówili, że jest ze mną z litości i że gdy umrę to wróci z podkulonym ogonem do męża.
Jedliśmy wyśmienite i ciężkostrawne burito, jej zielone oczy śmiały się do mnie i były spokojne. Próbowałem zrozumieć to wszystko, co wydarzyło się na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu dni, ale ona powiedziała, że pewnych rzeczy nie da się zrozumieć, bo pewne rzeczy należy tylko czuć bez komentowania ich, bo pewnych marzeń nie należy spełniać gdyż są tylko marzeniami. Życie różni się od marzeń tym, że samo się spełnia, tak jak spełniało się teraz w naszym przypadku. Może i mieliśmy w tym momencie jakieś marzenia, ale były niczym naprzeciw wyśmienitego i ciężkostrawnego burito przed nami.
Życie czasem zaczyna się w momencie, kiedy jesteśmy święcie przekonani, że dla nas się skończyło. Dlatego dedykuję tę cudowną chwilę, którą delektuję się z moją ukochaną siedząc w świetnej meksykańskiej restauracji, wszystkim tym, którzy zamiast naprawdę żyć, zagubili się w realizacji swoich marzeń. Otwórzcie oczy!
( dla K. M. )
"MAGDALENA"
Mam szesnaście lat. Słabo się uczę, dużo palę, piję trochę, pieprzyłam się może osiem razy, albo siedem bo tego ósmego nie jestem do końca pewna. Mieszkam z mamą i siostrą na hujowym osiedlu odkąd wyprowadziłyśmy się od taty. Nie lubiłam taty, ale za to on lubił mnie za bardzo, a jeszcze bardziej moją młodszą siostrę, dlatego już nie mieszkamy razem i mama nie pozwala by nas odwiedzał. Jak już wspomniałam nie lubię mojego osiedla i w ogóle Nowego Sącza bo nie ma fajnych chłopaków, a już szczególnie w mojej szkole. Raz kopnęłam jednego w jaja, bo mnie złapał za wiadomo co, nie mogłabym się w takim zakochać. Uczę się dobrego zawodu, bo będę mogła dzięki niemu dobrze gotować. Wolę poniedziałki wtorki i środy, bo mam wtedy praktykę na kuchni w ZUSie i nie musze siedzieć w szkole i uczyć się o jakiejś Antygonie. Mam nawet przyjaciółkę, która ma niezłe jazdy i pluje do wydawanej na stołówce zupy, żeby te krowy, co siedzą za biurkami i ciepią kasę wiedziały, że mamy je w dupie. Zrobiłyśmy sobie nowe sznity na znak przyjaźni i po jednej podkowie, bo znamy się dopiero miesiąc. Jakby, kto nie wiedział to podkowę robi się blaszką od zapalniczki, taką rozgrzaną i przykłada się ją mocno do skóry i zostaje zajebisty znak przypominający podkowę. Tak że nie jest ze szkołą najgorzej, a jak będę dobra to mnie chłop zostawi na stołówce jak skończę szkołę i będę miała od razu pracę. Chociaż wolałabym u mamy w „Biedronce” na kasie, bo jest zajebisty kontakt z ludźmi i fajni kolesie czasem przychodzą, a na święta paczka. Martwię się o moją siostrę, bo jest dziwna. Ma już trzynaście lat a jeszcze nie miała gościa i ciągle czyta albo siedzi wieczorem w kościele. Pojebało się jej w głowie od tego czasu, gdy tata przyprowadził tego swojego chudego kolegę i zamknęli się z nią w pokoju. Ja pieprze, co się działo jak mama zrobiła wjazd i to zobaczyła. Wywaliła ojca na parę dni z domu, ale potem znowu wypili razem flaszkę. Mama, jest beznadziejna, kiedy pije.
Byłam w tym roku na koloni nad morzem od taty z pracy. Chciałabym tam jeszcze raz kiedyś pojechać. Chodziłyśmy z kumpelami do takich jednych żołnierzy tak cichaczem żeby opiekun naszej grupy nie zczaił. Był z Krakowa taki młody jeden i mnie pierdykło na jego punkcie. Przyjedzie do mnie jak skończy służbę i będziemy razem. To jedyny koleś, któremu zrobiłam loda i mnie nie naciągało i wiem, że on też się we mnie zakochał. Szkoda, że lato tak szybko zapiernicza.
Teraz jest listopad i spadł śnieg, no ja pieprze jak jest brzydko. Jak nie zaliczę matematyki to będą jaja, stara mnie zajebie. Nie mogę się doczekać wiosny, bo w kwietniu mój facet przyjedzie do Sącza. Na razie muszą nam wystarczyć smsy i to jak dzwonię czasem. Oboje mamy numery w orange, to walimy pakiety po pięćset smsów i cały czas piszemy no to aż tak nie tęsknię. Jak skończę szkołę to chciałabym zamieszkać u niego w Krakowie, chociaż wiem, że on też mieszka ze starymi. Może coś wynajmiemy i zanim się ochajtniemy to może nie wpadnę, bo przypałowo mieć dziecko przed ślubem. Zajebiście będzie.
Nic mi się nie chce, ciągle bym tylko spała, albo siedziała u mojej kumpeli na chacie, bo ma kompa i neta i można ściągnąć wszystkie kawałki Peji, a to najlepszy hip hopowiec na świecie. Strasznie ma mądre teksty, bo takie o życiu. Może mało mam lat, ale nic już mnie w życiu nie zaskoczy, jarałam nawet takie zioło, co moich kumpli sponiewierało a mi nic nie było. Jak widzę te głupie młode siksy na plantach w adidasach za trzy stówy, to sobie tak myślę, że to zwykłe obciągary co mają dzianych starych. Parę razy skroiłam na kasę niejedną z nich.
Dzisiaj po szkole idziemy do „Zig Zaka” na imprezę. Będzie zajebiście, bo skołowałam trzy dyszki, to będzie na browar i szlugi. Lubię weekendy z wielu powodów. Nie ma szkoły, mogę spać do jedenastej no a w soboty przychodzi ten nowy przyjaciel mamy, a ja go strasznie lubię. Zawsze wyskakuje z jakiejś kasy i jest zajebiście przystojny, choć będzie miał ze czterdzieści parę. Mama dobrze rozkmila z tym gościem, bo facet chyba jest dziany, no i co z tego, że ma bachora na mieście i jakąś babę, jak i tak moją starą lubi bardziej.
To tyle na dzisiaj. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się ułożyć rymy do tych wpisów i wyjdą z tego, zajebiste kawałki. Ta głupia gruba pizda pedagog chyba miała rację z tym pisaniem pamiętnika. No, bo przez to pisanie już mnie puszcza i jestem mniej wkurwiona na laski z osiedla za ten przekop w kiblu w szkole. Nie wiem, kiedy znowu coś napiszę. Mam nadzieję, ze moja matka nigdy nie przeczyta tego pamiętnika.
( Magdę poznałem na przystanku autobusowym. Poczęstowałem ją papierosem, a ona poprostu opowiedziała mi pół swojego życia. Powinienem był zostać księdzem, zrobiłbym karierę jako spowiednik )
Byłam w tym roku na koloni nad morzem od taty z pracy. Chciałabym tam jeszcze raz kiedyś pojechać. Chodziłyśmy z kumpelami do takich jednych żołnierzy tak cichaczem żeby opiekun naszej grupy nie zczaił. Był z Krakowa taki młody jeden i mnie pierdykło na jego punkcie. Przyjedzie do mnie jak skończy służbę i będziemy razem. To jedyny koleś, któremu zrobiłam loda i mnie nie naciągało i wiem, że on też się we mnie zakochał. Szkoda, że lato tak szybko zapiernicza.
Teraz jest listopad i spadł śnieg, no ja pieprze jak jest brzydko. Jak nie zaliczę matematyki to będą jaja, stara mnie zajebie. Nie mogę się doczekać wiosny, bo w kwietniu mój facet przyjedzie do Sącza. Na razie muszą nam wystarczyć smsy i to jak dzwonię czasem. Oboje mamy numery w orange, to walimy pakiety po pięćset smsów i cały czas piszemy no to aż tak nie tęsknię. Jak skończę szkołę to chciałabym zamieszkać u niego w Krakowie, chociaż wiem, że on też mieszka ze starymi. Może coś wynajmiemy i zanim się ochajtniemy to może nie wpadnę, bo przypałowo mieć dziecko przed ślubem. Zajebiście będzie.
Nic mi się nie chce, ciągle bym tylko spała, albo siedziała u mojej kumpeli na chacie, bo ma kompa i neta i można ściągnąć wszystkie kawałki Peji, a to najlepszy hip hopowiec na świecie. Strasznie ma mądre teksty, bo takie o życiu. Może mało mam lat, ale nic już mnie w życiu nie zaskoczy, jarałam nawet takie zioło, co moich kumpli sponiewierało a mi nic nie było. Jak widzę te głupie młode siksy na plantach w adidasach za trzy stówy, to sobie tak myślę, że to zwykłe obciągary co mają dzianych starych. Parę razy skroiłam na kasę niejedną z nich.
Dzisiaj po szkole idziemy do „Zig Zaka” na imprezę. Będzie zajebiście, bo skołowałam trzy dyszki, to będzie na browar i szlugi. Lubię weekendy z wielu powodów. Nie ma szkoły, mogę spać do jedenastej no a w soboty przychodzi ten nowy przyjaciel mamy, a ja go strasznie lubię. Zawsze wyskakuje z jakiejś kasy i jest zajebiście przystojny, choć będzie miał ze czterdzieści parę. Mama dobrze rozkmila z tym gościem, bo facet chyba jest dziany, no i co z tego, że ma bachora na mieście i jakąś babę, jak i tak moją starą lubi bardziej.
To tyle na dzisiaj. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się ułożyć rymy do tych wpisów i wyjdą z tego, zajebiste kawałki. Ta głupia gruba pizda pedagog chyba miała rację z tym pisaniem pamiętnika. No, bo przez to pisanie już mnie puszcza i jestem mniej wkurwiona na laski z osiedla za ten przekop w kiblu w szkole. Nie wiem, kiedy znowu coś napiszę. Mam nadzieję, ze moja matka nigdy nie przeczyta tego pamiętnika.
( Magdę poznałem na przystanku autobusowym. Poczęstowałem ją papierosem, a ona poprostu opowiedziała mi pół swojego życia. Powinienem był zostać księdzem, zrobiłbym karierę jako spowiednik )
poniedziałek, 21 lutego 2011
Wierzyć
Życie człowieka jest czymś, co śmiało możemy nazwać drogą, magicznym splotem rozdroży i milionem mostów prowadzących gdzie tylko zechcemy jak się nam pozornie wydaje, a gdzie jesteśmy prowadzeni przez Wyższą Siłę, czyli naszego Stwórcę. Nasze życie nie sposób oprzeć tylko na doczesności, nie sposób zamknąć go w maleńkiej skorupie przemijalności, którą niestety jesteśmy naznaczeni, jeśli chodzi o nasze ciała. Jakże przerażająco smutnym byłoby wierzyć, że wszystko kończy się tutaj, na ziemi. Jakże pozbawione sensu byłoby nasze istnienie naszpikowane nietrwałością, odarte z wieczności, jakże ważna byłaby skorupa, jaką jest nasze ciało gdyby początek i koniec był tylko efektem reakcji chemicznych przed i po których jest tylko destrukcja, obumarcie, koniec wszystkiego. Dlatego czymś tak ważnym jest wiara, nasz sens bycia tu i teraz i bycia "tam" po śmierci. Nadaje ona sens wszystkiemu, zwycięża mrok niosąc ze sobą nie tylko obietnicę życia wiecznego, ale objawiając nam wspaniałość życia sama w sobie, ponieważ zostało ono stworzone przez istotę doskonałą i wiara w to jest swoistym cudem, jakiego doświadczamy, ale i jakiego jesteśmy częścią. Wiara leży w naszej naturze i zarówno człowiek prehistoryczny czy człowiek epoki średniowiecza jak i XXI w. wierzył i wierzy nawet zaprzeczając temu. Posiadając rozum i duszę skazujemy się na egzystencjonalną mękę czy chociażby niepokój próbując nie wierzyć w nic. Ale wiara to nie tylko wpojona nam prze rodziców prawda, to nie tylko manifest czy próba połączenia ze wspólnotą, w jakich gromadzą się inni wierzący. Nie wystarczy wierzyć przyjmując coś bez doświadczenia sensu tego, w co wierzymy, bo aby wierzyć nie wystarczy używać do tego tylko rozumu, bo jest to proces niesamowicie skomplikowany i złożony wymagający wielu poświęceń, wytrwałości i ufności. My ludzie mamy tendencję popadania w rutynę i to właśnie ją mylimy często z wiarą nazywając codzienną wyklepywaną modlitwę czy niedzielne wizyty w kościele jej aktem. Tylko codzienna praca nad sobą i trzymanie kursu, jaki obraliśmy przyjmując świadomie pierwszy święty sakrament jest w stanie prowadzić nas ku dojrzałości naszej wiary. A przecież jak wiemy dojrzałość nie bierze się znikąd i doskonale wiemy jak długo my sami potrafimy dojrzewać a co dopiero wiara. Podążając drogą modlitwy, miłości, zaufania i bojaźni jesteśmy w stanie zrobić pierwszy krok ku dojrzałości. Prawdziwa wiara jest czymś bardzo podobnym do prawdziwej miłości będąc kombinacją podziwu, szacunku i fascynacji. Jeśli żywe jest w nas tylko jedno z tych uczuć to nie mamy zupełnie, czym się przed samym sobą pochwalić. Jeśli dwa to może nie jest to mistrzostwo świata, ale już coś. A jeśli trzy to osiągnęliśmy to, co w życiu jest najważniejsze, bo kiedy się to osiągnie po prostu wie się, że jest to sensem naszego życia. Można, śmiało stwierdzić, ze wiara jest siła, która nas napędza i jeśli w naszych żyłach prócz krwi znajduje się jej odpowiednie stężenie, stajemy się silniejsi, lepsi i nieśmiertelni. Naszym obowiązkiem jest się rozwijać, jest zadawać pytania, błądzić po to by się odnaleźć by nauczyć się życia i tym samym wiary. A ucząc się wiary, doskonaląc ją tak by stała się dojrzałą, uczymy się tak naprawdę samych siebie wpuszczając w nasze życie światło. Musimy zadawać pytania i szukać na nie odpowiedzi, powinniśmy pozwolić na to by kierowało nami serce w porozumieniu z rozumem, musimy kształcić swój moralny kręgosłup w oparciu o nieprzemijalne wartości. Bo poszukując naszego Boga poprzez wiarę na pewno go znajdziemy a gdy już znajdziemy nie pozwoli byśmy trwali w ciemności i zagubieniu. Tak naprawdę w oparciu o wiarę pokonaliśmy zło, jakie miało miejsce na świecie i wciąż ma miejsce. Niech za przykład posłuży choćby nasz kraj i to jak ważną rolę w wyrwaniu go z komunistycznego reżimu odegrała wiara ludzi żyjących w tamtych mrocznych czasach. Ludzie ginęli za wiarę, byli ośmieszani, poniżani, torturowani, aż wreszcie dawali swą postawą najpiękniejsze świadectwo wiary, dojrzałej wiary. Dlatego niech tacy ludzie jak chociażby ks. Popiełuszko służą nam za towarzyszy podróży w naszej drodze ku osiągnięciu duchowej dojrzałości. Tylko nie bojąc się wierzyć całym sobą staniemy się całkowicie wolni stając się podobni do ptaków szybujących wysoko na niebie. Zapraszając do naszego życia miłość wsiadamy do pociągu zwanego wiarą, który zawiezie nas niczym Orient Express z tego krótkiego życia w wieczność.
Subskrybuj:
Posty (Atom)